Niewolnik, a później wojownik smoka Melauthaura, był wysokim drakonem o czarnej łusce, niesamowicie nierównej – niektóre łuski były ogromne, inne mniejsze, tworząc skomplikowane wzory na jego skórze. Dwa charakterystyczne zagięte rogi skierowane ku tyłowi wyrastały z jego czaszki, a mniejsze kolce zdobiły jego szczękę. Jego ogon był dłuższy niż u większości jego pobratymców, a szponiaste palce utrudniały delikatne zadania. Z powodu żrącego kwasu w jego wnętrzu, lekki dym zawsze powoli unosił się z jego nosa i ust.
Zanim stał się jednym z najsłynniejszych smoczych wojowników, Ambraxas był tylko kolejną z setek ofiar w podziemnym świecie niewoli. Smoki rządziły bezlitośnie. Melauthaur, jeden z najpotężniejszych wśród nich, kontrolował armię niewolników, którzy walczyli w jego imieniu.
Ambraxas przez lata był zmuszony walczyć dla smoka, brał udział w niekończących się bitwach. Ciało młodego drakona z dnia na dzień stawało się coraz silniejsze, a jego umiejętności bojowe ostrzejsze. Melauthaur traktował go jak narzędzie, ale Ambraxas wiedział, że nie jest tylko bronią w rękach smoka. Ile dusz stracił? Nigdy nie liczył, bo nie chciał wiedzieć. Niezależnie od tego, ile żyć zniszczył, nigdy nie przestawał marzyć o wolności – o chwili, kiedy to on sam będzie panem swojego losu.
Po latach udręki stał się częścią rebelii, walczącej o wolność przeciwko smoczym tyranom. W trakcie jednego z rajdów na smocze legowisko, Ambraxas natrafił na starożytny, krasnoludzki pierścień o symetrycznych kształtach. Pierścień ten, choć to tylko kawałek metalu, stał się symbolem, że jeszcze nie wszystko stracone.
W końcu doszło do nieuniknionego, rebelianci zostali wytropieni w górach przez smoki, a wtedy świat wokół zapłonął. Skały, niegdyś martwe, teraz tliły się w pomarańczowym blasku. Nie wytrzymywały nieziemskiego gorąca. Powietrze drżało od ryku smoka, a cienie jego skrzydeł tańczyły na ścianach wąwozu, w którym Ambraxas walczył o swoje życie. Jego towarzysze już nie żyli, zabici przez smoczy ogień. Nie miał wyboru – musiał uciekać.
Ostre i zdradliwe zbocza górskie, nie dawały mu schronienia. Każdy krok był desperacką próbą walki o życie, każdy oddech wypełniony dymem i popiołem. Jego oczom ukazało się wejście do jaskini znajdujące się we wnętrzu wąwozu – w środku znajdowały się ruiny starożytnej świątyni, której kamienne kolumny nosiły ślady dawnej chwały, Ambraxas, bez namysłu, wpadł do niej.
Wnętrze ruin emanowało dziwną, odległą energią. Ściany były pokryte inskrypcjami w języku, którego nie rozumiał, a w samym sercu groty spoczywał masywny, półzawalony portal – ozdobiony symbolem, którego blask przygasł przed wiekami. Nagle grzmot wstrząsnął powietrzem, a w następnej chwili wejście eksplodowało pod uderzeniem smoczego oddechu.
Fala niszczycielskiego ognia pochłonęła wszystko w pomieszczeniu. Magia zaklęta w ruinach, uśpiona od eonów, nagle przebudziła się za sprawą mocy smoczego oddechu. Niebo i ziemia zadrżały, a w samym centrum komnaty pękła rzeczywistość – rozdarcie, pulsujące niebieskim światłem, otworzyło się niczym rozwarta rana w tkance świata.
Fala energii porwała Drakona, ciągnąc w otchłań migoczących barw. Ostatnią rzeczą, jaką usłyszał, był triumfalny ryk smoka i trzask zamykającej się wyrwy. Potem nastała cisza.
Gdy otworzył oczy, czuł chłód innego świata. Nie znajdował się już na planecie Abeir, nie wiedział jeszcze gdzie, ale jedno było pewne – smok nie mógł go już dopaść. Przynajmniej na razie.
Zdezorientowany i oszołomiony nową rzeczywistością, dostrzegł krążącego w oddali smoka i, owładnięty strachem, zbiegł na północ, gdzie ukrył się w Południowym Lesie.
Lata spędzał w samotności pośród leśnych ostępów, warząc mikstury i pomagając okolicznym wieśniakom. Z czasem zaczął zgłębiać historię tych ziem, a każda zasłyszana opowieść o smokach trafiała na jego starannie kreśloną mapę. Znalazł tu spokój, którego nigdy nie zaznał wcześniej, ale w ostatnich tygodniach coś było nie tak.
Najpierw były zaginięcia zwierząt. Myśliwi narzekali, że coś zabiera ich zwierzynę, zostawiając jedynie połamane gałęzie i rozmazane ślady w błocie. Potem nocne odgłosy – dziwne, skradające się kroki, chrzęst liści, a raz nawet cichy syk, który przyprawił go o dreszcze.
Kiedy pewnego dnia wracał do chaty, zauważył symbol wyryty na pniu starego dębu przy ścieżce. Czarna płonąca pochodnia z okiem ponad smoczym pazurem. Widniał tam, jakby ktoś chciał zostawić wiadomość – albo ostrzeżenie. Ambraxas przetarł go dłonią, czując wibracje magii, a jego serce zaczęło bić szybciej.
Nie była to przypadkowa rycina. To był znak Kultu Smoka.
Tego dnia wieśniacy byli niespokojni. Młody pasterz przysiągł, że widział zakapturzonych ludzi krążących po lesie, ale nikt mu nie wierzył. Karczmarz wzruszył ramionami, mówiąc, że to tylko zbłąkani podróżnicy, ale starszy wioski szeptem powiedział Ambraxasowi coś innego:
“To kult. Tacy jak oni zniszczyli sąsiednią wioskę przed laty.
Jeśli ich widziano, nadejdzie śmierć.
Musimy przygotować się na najgorsze.”
Następnego ranka w głębi puszczy spotkał pustelnika, starego jak samo wzgórze, który czasem sprzedawał mu rzadkie rośliny. Dziś jednak nie mówił o roślinach:
“Cienie wracają.”
Powiedział niskim, ochrypłym głosem:
“Czuć to w wietrze.
Smoki mają długą pamięć.”
Ambraxas nie miał ochoty słuchać szalonego starca, ale jego słowa utkwiły mu w głowie. Mimo to zignorował przeczucia i wrócił do swojej chaty.
Tej nocy miał sen. Stał na ciemnej równinie, nie było ani chmur, ani gwiazd. W oddali czaiła się postać – sylwetka smoka skąpana w krwistym blasku, jego oczy płonęły jak dwa rozżarzone węgle. Gdy stwór otworzył paszczę, Ambraxas usłyszał krzyk setek ludzi.
Obudził się nagle. Powietrze było gęste i duszące. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to zapach dymu.
Zerwał się na nogi i wspiął na pobliskie wzgórze. Gdy spojrzał na horyzont, zamarł. Nad wioską unosiły się języki ognia, a czarne sylwetki krążyły nad dachami. W oddali słychać było ryk. Nie musiał widzieć więcej. Było już za późno.
Pędząc ku wiosce, zastał ją zrównaną z ziemią. Nawet jedna chata nie ocalała. Jego serce pękło, gdy ujrzał ciała swoich przyjaciół – dorosłych i dzieci – leżące w popiele niczym bezimienne cienie dawnych dni. Powietrze wciąż było ciężkie od dymu i śmierci.
Wśród trupów dostrzegł coś, co przykuło jego wzrok – ciało smoczego kultysty, przebitego widłami. Nawet po śmierci trzymał kurczowo medalion z symbolem kultystów.
Ambraxas poczuł, jak coś w nim pęka – ostatnia bariera, ostatnia nić wstrzymująca przez lata tłumiony gniew. Wściekłość i nienawiść do smoczej rasy osiągnęły szczyt, wypełniając jego umysł niczym wrzący kwas.
Klęknął pośród ruin, a jego oddech był ciężki jak przed burzą. Uniósł głowę ku niebu i wzniosł przysięgę, która miała odmienić jego los:
“Na krew i honor przysięgam, aż do ostatniego tchnienia będę ścigał smoki i ich wyznawców.
Za każdego z mych braci i sióstr, których zabrały.
Za każdy dom spalony ich oddechem.
Za każdą duszę, którą pożarły.
Przysięgam zemstę.
Zapamiętajcie te słowa, bo pamięć o waszych grzechach nie zgaśnie, a ja będę waszym końcem.
Moje serce bije teraz w jednym rytmie – rytmie zemsty..”
Deszcz zaczął gasić dopalające się zgliszcza. Ambraxas chwycił sztylet i naciął dłoń, pieczętując swoją przysięgę. Gdy jego krew dotknęła ziemi, trzy pioruny uderzyły wokół niego, przeszywając go boską energią. Pierścień na jego palcu rozjarzył się złotym światłem, a w jego dłoni zmaterializowała się złota włócznia z krasnoludzkimi runami mówiącymi:
“Niechaj ta broń nie chybia celu.
Niechaj prowadzi ją mądrość.
Niech zazna spokoju, gdy spełni swą rolę.”
Wiatr rozwiewał czerwonokrwisty proporzec na włóczni, wyszyty złotą nicią z wizerunkiem nabitego na broń smoczego łba. Ambraxas uznał to za znak. Zrozumiał, że jego życie stało się częścią większego planu. Nie złamie przysięgi. Jego honor mu na to nie pozwoli. Teraz, uzbrojony w nową broń, wiedział, że nie zawiedzie.
Lecz w tej samej chwili, gdy jego palce zacisnęły się na włóczni, świat przed jego oczami zawirował, a ciemność zaczęła wdzierać się w jego zmysły. Nagle niebo nad nim pociemniało, jakby wchłonęło światło. Przed nim ukazała się przerażająca sylwetka ogromnego smoka, potężna i majestatyczna, a jego pięć głów unosiło się nad Drakonem.
Smocze oczy, niczym pochodnie tliły się w mroku, każda para inna barwą, ich spojrzenia przeszywały go, niczym widmo nadchodzącej apokalipsy. Potężny ryk smoka wstrząsnął jego umysłem, jakby cała rzeczywistość pękła i wstrząsnęła się w posadach. Wzrok smoka spoczął na Ambraxasie, jak ciężka, nieodwracalna klątwa. Jego cienie wypełniały przestrzeń, zalewając go jak ciemne morze, i wciągając go w otchłań, z której nie było ucieczki. W oczach smoka widać było nie tylko gniew, ale także zapowiedź nadciągającego chaosu, którego nikt nie był w stanie zatrzymać.
Nim zdążył zareagować, poczuł potężną falę mocy, jakby cała ziemia zatrzymała się na chwilę. Ból przeszył go jak uderzenie bicza, wbijając się głęboko w ciało. Czuł, jak jego serce drżało w odpowiedzi na nieuchronną obecność smoka, a jego umysł został zalany nieziemską mocą. W uszach rozbrzmiał głos, pełen grozy, który wypełnił każdą myśl:
„Nadchodzę…”
Głos ten brzmiał jak grzmot w oddali:
„Nie odwrócisz tego, co zostało przypieczętowane. Od tej chwili każdy twój krok prowadzi do mnie. Oczekuj mnie, bo moc, która cię teraz związała z moim losem, jest silniejsza niż czas.”
Gniew bestii wciąż brzmiał w jego głowie, a jej wzrok palił jego umysł. Z każdą chwilą czuł, jak mrok wizji wdzierał się głębiej w jego świadomość. Jednak po kilku sekundach wizja opadła. Oczy smoka zgasły, a w jego umyśle na nowo zapanowała cisza, zostawiając tylko echa tej groźby. Obciążony niepokojem, podążył wolnym krokiem przez ugaszone ruiny wioski. Mijając ciała znanych mu farmerów, wyszeptał:
“Pomszczę was…”
Nie wiedział jeszcze, że to sam Hoar, bóg zemsty, wysłuchał jego przysięgi i przyjął go do grona swoich wojowników. Trzy pioruny były znakiem jego objawienia, a świetlista włócznia była jego darem. Drakon spakował swoje rzeczy i wyruszył tropem kultystów, tutaj rozpoczyna się jego wielka krucjata.