W tym samym czasie, gdy drużyna penetrowała podziemia kasztelu, Bao pogrążony był we śnie, który okazał się równie realny, co przerażający. Noc była gęsta i duszna, jakby cała puszcza oddychała jednym obcym rytmem, a każdy oddech niósł zapach wilgoci i ziemi zmieszanej z czymś niepokojącym, niemal toksycznym. Gdy szedł przez las, konary drzew uginały się ku ziemi niczym zmęczone ramiona starców, z ich pni wyrastały kryształy pulsujące zielonkawym światłem. Każdy krok tabaxi brzmiał jak uderzenie w dzwon, a echo niosło się w nieskończoność, odbijając się od liści, tworząc złowieszczą symfonię.
W oddali ujrzał dwanaście kamiennych posterunków, a na każdym z nich spoczywał klejnot. Dziewięć z nich lśniło nikłym, złowrogim zielonym światłem, a trzy leżały w spoczynku. Gdy podszedł bliżej, jeden z klejnotów rozbłysł purpurowym światłem. Rozpoznał go natychmiast; przypominał klejnot jednej z klanowych biżuterii. Wtedy usłyszał szept. Głos, którego nie potrafił jednoznacznie przypisać ani przodkom, ani złowrogiej mocy: “Znajdź nas, albo my znajdziemy Ciebie. Dwanaście łańcuchów. Każdy z nich karmi bestię. Każdy prowadzi Cię ku przeznaczeniu.”.
Świat wokół zatrzasnął się nagle. Niebo pękło, tak samo, jak ziemia pod jego stopami, a z pęknięć wystrzeliły kości smoków, oplatając go niczym węże, od których nie mógł się uwolnić. Sen zmienił się w koszmar, a wtedy Bao obudził się gwałtownie. Leżał na mchu w sercu dzikiego lasu. Cisza była niemal namacalna, a jego ciało pokrywała posoka. Ślady krwi prowadziły w głąb lasu. Podążył tym tropem, który stopniowo zanikał, aż w końcu się urwał.
Nieopodal dostrzegł dziwaczne drzewo, które spoglądało na niego. Kiedy ich wzrok się spotkał, konary zaczęły się poruszać i trząść, rozkładając się w wielkie ręce. Tabaxi wyczuł zagrożenie. Był to drzewiec, lecz spowity chorobą, jakby sama zgnilizna tkwiła w jego życiu. Nie czekając, zaatakował. Serią szybkich ciosów poradził sobie z potworem, unikając jednocześnie drzew, które chciały go zmiażdżyć pod wpływem spaczonego drzewca. Kolejne ciosy odrąbały jedną z jego kończyn, aż w końcu Bao rozbił go na kawałki.
Gdy potwór padł w strzępach, nad koronami drzew rozbłysło złote światło. Przykuło to jego uwagę, emanowało bowiem ono z murów kasztelu. Zebrał kilka kawałków roztrzaskanego drzewca i obrał kurs na magiczną poświatę. Dotarłszy do Wilczych Łęgów, ujrzał pulsujące złotem palisady miasta i słyszał szepty mieszkańców, opowiadających o cudzie. Kasztel lśnił srebrnym i złotym blaskiem, jakby dotknęła go sama boska dłoń.
Na terenie kasztelu członkowie Bractwa Złotej Włóczni zgromadzili się już przy dawnym miejscu fontanny, gdzie teraz zionął głęboki otwór, ze spiralnymi schodami prowadzącymi pod ziemię. Drakon wyczuł, że drewno przyniesione przez tabaxi pachniało krwią, lecz milczał. Bao nie był w stanie wyjaśnić im swojego nagłego zniknięcia, ale opowiedział o wszystkim, co go spotkało, w tym o swoim koszmarze. Wraz z Ambraxasem doszli do wniosku, że przeznaczenie połączyło ich ścieżki. Ich sny układały się w zbliżone wizje.
Ambraxas opowiedział Bao o wydarzeniach, które miały miejsce po jego tajemniczym zniknięciu. Gdy mnich poprosił o mapę, drakon przez pomyłkę wręczył mu zwój ze smoczej łuski, który zadziałał na tabaxi tak samo, jak na innych. Po przeprosinach i uzdrowieniu Ambraxas wręczył mnichowi właściwy zwój ze znalezioną mapą, na której oznaczonych było dwanaście miejsc. Według Bao ich rozmieszczenie odpowiadało kamiennym posterunkom z jego snu.
Zdecydowali się ponownie przeszukać Komnatę Drewnianego Serca, wszak w podziemiach kasztelu musiały być ukryte dalsze tajemnice. Bohaterowie odnaleźli luźną cegłę w ścianie, a za nią dźwignię. Po jej przestawieniu regał odsłonił oświetlony korytarz. Świeże pochodnie i zadbane lampy świadczyły o niedawnej obecności kultystów. Podążyli tunelem aż do jaskini z pękniętym sklepieniem, gdzie wisiała lina. Bao wspiął się po niej na powierzchnię, odnajdując ukryte zejście w gęstych krzakach, nieopodal rwącej rzeki Neverwinter.
W drodze powrotnej do kasztelu Bao zainteresował się smoczymi posągami, lecz nie odkrył w nich niczego niezwykłego. Ambraxas oddelegował strażników do ochrony tego miejsca, powierzając dowództwo Geraldine, bliźniaczce Gerarda, która przybyła do kasztelu w poszukiwaniu pomocy w pomszczeniu tragicznie zmarłego brata.
Rozsiadając się w jednej z sal kasztelu, razem przeanalizowali mapę i czarny zwój, który okazał się nie zawierać, żadnych cennych informacji, jedynie opowieść o szewczyku, który podstępem pokonał smoka nachodzącego jego krainy.
Ustalili, że jedno z miejsc oznaczonych na mapie znajduje się w Thundertree. Miejscu związanym z wygnanym zielonym smokiem i legendarnym krasnoludem o imieniu Thragri. Bao uznał, że miejsce to, mieniło się purpurą w jego śnie, i stanowi źródło złej energii.
O świcie rozpoczęły się przygotowania do podróży. Wóz i konie zapewnił Edmund, śniadanie podano w karczmie Ruperta. Podczas posiłku karczmarz zaproponował sprowadzenie wyścigów jaszczurów do Wilczych Łęgów, które miały zapewnić rozrywkę w tym zapomnianym miejscu. Ambraxas zgodził się, ale miały odbywać się one poza murami miasta, aby nie zakłócać porządku w centrum. Wyruszyli w stronę Thundertree, prowadzeni przez Jontka.
W trasie Ambraxas zakończył studiowanie alchemii, zyskując wiedzę i umiejętności w przygotowywaniu mikstur leczniczych.
Pierwszy dzień minął spokojnie, lecz nocą czuli, że coś ich obserwuje. Słychać było trzaski gałęzi i dziwne odgłosy niewiadomego pochodzenia, lecz żadnej zwierzyny w polu widzenia. Nekrotyczna energia w lesie budziła ostrożność. Hilda wyczuła obecność nieumarłych dookoła nich. Nawet tutejsze drzewa wydawały się jej złowrogie.
Po dotarciu do Thundertree musieli pozostawić wóz przy trakcie, gdyż gęsta roślinność uniemożliwiała dalszą jazdę. Łowczyni prowadziła drużynę przez las, gdzie korzenie tworzyły naturalne ścieżki. Jednak zamiast typowej dla okolicy fauny i flory, napotkali zgniliznę i zepsucie. Niektóre drzewa połyskiwały zielenią od pokrywającej je, oleistej cieczy, wydzielając przy tym nieprzyjemny zapach.
Wkrótce Hilda i Bao odkryli linę rozciągniętą nad ścieżką w koronach drzew. Wisiały na niej zwłoki, pozbawione dolnej partii ciała, z wnętrznościami zwisającymi niczym girlandy. Trup pokryty był smoczymi runami, a jego twarz zakrywała drewniana maska. Gdy Bao i Hilda przecieli liny, nieboszczyk runął w dół, lądując w kręgu smoczych znaków, których wcześniej nie zauważyli. Ambraxas przeprowadził na ciele rytuał oczyszczenia. Fioletowo-zielone płomienie natychmiast pochłonęły ciało, pozostawiając jedynie maskę, którą drakon schował do torby. Jego towarzysze bali się jej dotknąć, jednak paladyn nie wyczuwał od niej żadnej choroby, czy spaczenia.
Wreszcie dotarli na miejsce. W oddali dwa ogromne drzewa tworzyły coś przypominającego leśną bramę. Między nimi spoczywały smocze zwłoki. Ich uwagę zwróciła smocza paszcza. Wyciekała z niej znana im już zielona maź, a w jej środku ułożona była cząstka duszy Vartraxa. Miała taki sam kształt jak ta napotkana w Komnacie Drewnianego Serca. Zgraja kultystów otaczała ciało, a jeden z nich recytował ze swej księgi mroczną inkantację.
Drużyna ukryła się, przygotowując plan ataku. Hilda i Jontek zostali na miejscu, gotowi do zaatakowania tyłów wroga. Bao i Ambraxas pod leśną osłoną rozeszli się dookoła, by skupić ich na sobie. Mnich wyskoczył spośród drzew, wymierzając zabójcze ciosy, posyłając nimi większość kultystów do grobu. Hilda i Jontek zaatakowali z dystansu prowadzącego rytuał. Ambraxas wykorzystał nieuwagę i rozproszenie wroga, krokiem przez mgłę, dotarł tuż obok smoczej kuli. Uderzał ją wielokrotnie, aż w końcu rozpadła się, uwalniając fioletowy dym, który zawirował i wniknął w prowadzącego rytuał, przemieniając go w nekrotyczną abominację.
Bao i Jontek atakowali resztę kultystów. W tym czasie Abominacja wskazała palcem na hobbitkę i wystrzeliła promień dezintegracji w jej stronę, lecz zwinna łowczyni uniknęła ciosu. Aura zgnilizny otaczająca przemienionego kultystę powaliła tabaxi, lecz Ambraxas doskoczył do niego i ożywił go.
Abominacja, śmiejąc się w głosy, wzniosła się w powietrze i wleciała prosto w wypełnioną zieloną mazią, paszczę smoka. W momencie jego ciało i zwłoki kultystów połączyły pędy i konary spaczonych drzew, tworząc ogromny drewniany konstrukt. Gdy smocza czaszka z wystającym z niej ciałem abominacji pojawiła się w miejscu, gdzie powinna znajdować się głowa, z wnętrza konstruktu buchnął fioletowy ogień, podpalając go całego.
Drakon przypuścił atak, lecz nekrotyczne płomienie raniły jego dłonie, a gdy tylko odskoczył, konstruk próbował zgnieść wszystkich dookoła. Nie mając wyjścia, Paladyn zadął w róg Walhalli. Duchy sześciu drakońskich berserkerów natychmiast ruszyły do ataku, wspierając przy tym mnicha. Tabaxi odskoczył i zaatakował z dystansu, wielokrotnie trafił w głowę, która eksplodowała, powalając martwy już konstrukt na ziemię. Bao zauważył, że po wybuchu z jego wnętrza wypadł pierścień należący do jego klanu.
Gdy Ambraxas podszedł do niego, duchy rogu Walhalli rozpłynęły się z wiatrem, odsłaniając przed nim kryształ unoszący się nad ziemią ponad szczątkami; kolejny fragment duszy Vartraxa. Paladyn ukląkł i tak jak poprzednim razem chwycił go i oddał w ofierze Hoarowi. Tym razem po zniszczeniu kryształu, światło zaczęło wydobywać się z ciała drakona. Czuł nie tylko sprawiedliwość Hoara, sięgającą jego przeciwników, ale także więzi i sojusze, które zawiera. Światło zaczęło formować się w łuk. Na pierwszy rzut oka prosty długi łuk, wykonany z jesionu. Biło od niego chłodne światło księżyca. W jego wewnętrznych stronach wyryte były runy w niebiańskim języku. Mówiły one o odwecie, przeznaczeniu i prawdzie. Był to łuk zemsty Hoara.
Drakon chwycił go i podszedł do Hildy. Wręczył jej łuk, mówiąc: “Niech Hoar prowadzi także twoją dłoń.”. Łowczyni doceniła podarunek od starego przyjaciela i podziękowała mu. Hobbitka wypuściła próbny strzał z nowej broni w odchłań nocy, a grot strzały rozpłynął się w powietrzu jak błękitna kometa. Bao zauważył wtedy fioletowy odcień kryształu na pierścieniu. Najprawdopodobniej został on również spaczony.
Gdy pył bitwy opadł, z serca Thundertree zaczęła wypływać mglista poświata, niczym oddech starożytnego olbżyma. W tym świetle, przez krótką chwilę każdy z bohaterów zobaczył wizję. Przebłysk Vartraxa, gnijącego kolosa, którego dusza już raz została rozdarta. Po czym rozpada się na kawałki w wirze cieni i kolejny jej fragment zostaje wyrwany. Wizja znikła. Po zniszczeniu duszy Vartraxa choroba zaczęła opuszczać Thundertree. Zapadła cisza, drzewo życia zadrżało i zrzuciło kilka liści jako podziękowanie dla bohaterów.